Magmatyczna osobowość

Narracyjna lekkość, z jaką twórcy zlewają w jedno tak kwieciste elementy, zachwyca. W "Wulkanie miłości" pozorne skrajności patrzą sobie głęboko w oczy, a skale ludzka i globalna prowadzą ze sobą
W dokumentalnym "Wulkanie miłości" wielokrotnie patrzymy na ludzkie sylwetki na horyzoncie rozlewającego się krateru. Już te ujęcia wystarczają za zgrabną metaforę ludzkiej małości i potęgi przyrody, hartu ducha i piękna natury. Krok za daleko i odwaga zamieni się jednak w szaleństwo; jeden kaprys wulkanu więcej, a piękno okaże się niszczycielskie. Nie podchodźcie za blisko!

Istnieją biografie, po obejrzeniu których ma się stanowcze przekonanie o życiu jako gotowym materiale na kino. Historia zmarłego w 1991 roku francuskiego małżeństwa Katii i Maurice'a Krafftów – światowej klasy badaczy czynnych wulkanów, popularyzatorów nauki i ekscentrycznych miłośników przygody – to jeden z takich filmów. A przecież poświęcona im notka w Wikipedii mogłaby równie dobrze kazać nam ziewnąć i wzruszyć ramionami. Obsesje wulkanologów to rzecz tak niszowa, że potencjalnie nudna. Obsesje wulkanologów-samotników wydawać się mogą tym bardziej oderwane od rzeczywistości. Przesuwające się gdzieś pod nami płyty tektoniczne jako temat? Toż to materiał co najwyżej dla amatorów slow cinema! Z kolei plujące lawą giganty są widokiem tak ekskluzywnym i rzadkim, że nie każdy ułożyłby z nich 90-minutową opowieść. Sukces reżyserującej całość Sary Dosy polega już choćby na tym, że po wyjściu z kina ani nam w głowie powyższe sceptycyzmy.

Za kręgosłup opowieści – trudno o lepszy – Dosa obiera miłość. Miłość Krafftów do wulkanów i do siebie nawzajem. W tej właśnie kolejności. Sugerowana na ekranie romantyczna historia tego nierównego trójkąta zaczyna się od samotności Katii i Maurice'a w powojennej Alzacji. Z rozczarowania ludzkim gatunkiem u obojga zrodzić się miała pasja do czegoś ponadczasowego, większego i potężniejszego niż pragnienia i słabości człowiekowatych. Dym i lawa scaliły dwie bratnie dusze; współdzielona potrzeba zrozumienia zrodziła uczucie. I choć głód wiedzy na temat tych Etnów czy innych Wezuwiuszy mógł zamienić się w obojętną na rzeczywistość obsesję, "Wulkan miłości" przedstawia przekonujący portret dojrzewającej pary naukowców. W szaleństwie bohaterów twórcy dostrzegają humanistyczną metodę, a w ich zainteresowaniu z piekła rodem – postępującą przez ćwierć wieku troskę o narażonego na wulkaniczne niebezpieczeństwo człowieka.

Brzmi chlubnie, lecz jak to jest opowiedziane! W portretowaniu niedźwiedziego Maurice'a z głosem jak dzwon i okiełznującej go filigranowej Katii o najbardziej rumianym uśmiechu świata twórcy płynnie przechodzą od komedii romantycznej w stylu Francuskiej Nowej Fali (z uroczo intymną, niemal bajkową narracją Mirandy July) przez kino Wesa Andersona (z jego miłością do rekwizytów, kwadratowego kadru i nieszkodliwie ekscentrycznych postaci) po niemy slapstick. Jest tu jeszcze kino przyrodniczej kontemplacji (magma jako freudowskie przecięcie lepkiej erotyki i popędu śmierci), zaskakująco współczesna przypowieść o zaufaniu do nauki i jej apostołów, dziwowiska godne sci-fi z lat 60. (z momentami nieco surrealistyczną muzyką Nicolasa Godina) i abstrakcje rodem z obrazów Jacksona Pollocka. Efekt? ASMR, syndrom Stendhala, intelektualna inspiracja, przygodowe napięcie, romantyczne wzruszenia i sporo humoru.

Jeśli pominąć wywiady telewizyjne (w których Krafftowie z charyzmą promowali swoje przedsięwzięcia), Dosa przeważnie bazuje na tonach odrestaurowanych materiałów filmowych pozostawionych przez samych bohaterów. O żerowaniu na ekstremalnych wysiłkach wulkanologów nie może być jednak mowy. Tematyzując ich dokumentalną twórczość, autorka namawia nas, byśmy dostrzegli w nich artystów, wizualnych gawędziarzy i eksperymentatorów. Archiwalne luki z początków romantycznej historii wypełnia zaś wycinankowym kolażem, który sugeruje poetycką rzeczywistość unoszących się nad magmowym lewiatanem bratnich duszyczek.

Narracyjna lekkość, z jaką twórcy zlewają w jedno tak kwieciste elementy, zachwyca. W "Wulkanie miłości" pozorne skrajności patrzą sobie głęboko w oczy, a skale ludzka i globalna prowadzą ze sobą romantyczny dialog. Tutejsze dywagacje na temat czasu, gdy ziemia rozpada się i odradza, a pierwotne siły niszczą miasta i tworzą ekosystemy, o dziwo tracą na filozoficznej abstrakcyjności, ponieważ to wciąż człowiek gra tu pierwsze skrzypce. Spełniony żywot przeglądający się w tragicznej śmierci, podniecenie wywoływane przez morderczą naturę, zuchwałość żądnego wiedzy człowieka i jego maleńkość w konfrontacji z niewyobrażalnym – tematyka, o której zwykle opowiada w swoich filmach Werner Herzog, cichutko towarzyszy wpatrzonym w ten sam obiekt kochankom. Jednak tam w biografii Krafftów, gdzie miłośnik sacrum postawiłby niepokojący znak zapytania, Sara Dosa uspokaja i mocą filmowego gatunku nadaje sens: szaleństwu, ryzyku, życiu i śmierci.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones